CLASSIC BOX SAMOCHODY KLASYCZNE
ClassicBox
Opublikowano - 28 listopada 2024

W 16 dni i 9.000 km dookoła Europy i kawałka Afryki!

Część 1. Na Zachód. Dopóki Ocean nas nie powstrzyma.

Wyjątkowo długi tegoroczny weekend majowy spowodował, że już od marca zacząłem planować mega wyjazd swoim samochodem. Z grubsza zakładałem realizację 5 punktów: Lizbona/Cabo da Roca, Gibraltar, Maroko, Villa d’Este, Przełęcz Stelvio (o ile będzie otwarta). W sumie – trasa do 10.000 km w 17 dni. Pomysłem podzieliłem się z moimi znajomymi – zareagowali z entuzjazmem rezygnując z wcześniej zaplanowanych wyjazdów! Plan zaczął się krystalizować. Doprecyzowaliśmy szczegóły, zaczęłyśmy zastanawiać się, czy damy radę przejechać ~3.000 km w 2 dni z Poznania do Lizbony. 

Szybka decyzja: NO OCZYWIŚCIE! To tylko 16 godzin jazdy/dzień!

Pozostałe dni (trasę i punkty zwiedzania), w oparciu o popularną przeglądarkę internetową, zaplanowałem w 2 godziny! A więc: z Lizbony do Cabo da Roca (najbardziej na zachód wysunięty punkt Europy), zygzakując po ciekawych miejscach Portugalii dojazd do Hiszpanii, wybrzeżem do Gibraltaru, skąd promem do Ceuty (skrawek Hiszpanii na kontynencie Afrykańskim), aby zrobić pętlę w Maroku, skąd promem przemieścić się mieliśmy do Algeciras w Hiszpanii, skąd zwiedzić mieliśmy mauretańską Hiszpanię kierując się do Valencii. Stamtąd nad Jezioro Como turystycznie
przemieszczając się do Villi d’Este, w której tydzień później obyć się ma Concorso d’Eleganza Villa d’Este (najbardziej prestiżowy i znany na świecie konkurs elegancji samochodów od 1929 r.). Największą zagadką była możliwość przejechania Przełęczy Stelvio – otwieranej po przerwie zimowej, gdy warunki pogodowe na to pozwalają (w zeszłym roku był to dopiero 22 maja). Czyli plan approved!
Kolejną kwestią było przygotowanie auta! 26 lat istnienia lowcostowego modelu zmuszało do poważnego podejścia do tematu (choć do wcześniejszych wyjazdów o kilometrażu do 8.000 km nigdy się nie przygotowywałem, ale i auto było młodsze, a człowiek mniej rozważny…). Wymiana fabrycznej chłodnicy, rozrządu, klocków i cylinderków hamulcowych, wszystkich płynów, filtrów i olejów było oczywiste. Do tego sprawdzenie opon. Jak klasyczny kierowca Syreny w PRL –
w zaprzyjaźnionym sklepie motoryzacyjnym nabyłem (dzięki ogromnemu zaangażowaniu właścicieli) najlepszą dostępną pompę wody, kopułkę, kable zapłonowe, dodatkowy pasek klinowy itp. części, które mogłyby się zepsuć, a których wymiana jest stosunkowo prosta dla każdego napotkanego na trasie mechanika samochodowego.

FIAT UNO CLASSIC BOX

Wreszcie nadszedł 28 kwietnia, 5:00 pobudka, 5:40 start z Poznania.

 

Dojazd do autostrady A2 zajął 17 min. (w porze porannych dojazdów do pracy zazwyczaj zajmuje nawet do godziny), więc dzień już rozpoczął się bardzo dobrze! Dalej było już z górki! Aż do momentu przekroczenia granic Belgii… Po kilku kilometrach za granicą belgijską ruch samochodowy zaczął gęstnieć, aż przekształcił się w permanentny korek… I tak tocząc się z prędkością 5-15 km/h przejechaliśmy całą Belgię… Z planowanej przez nawigację o poranku godziny dojazdu do 1-szego noclegu (20:00) zrobiła się planowana 23:30, a jeszcze trzeba było przejechać za Paryż, bo tam nasze wcześniejsze wyliczenia wskazały optymalny punkt postoju. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i przez romantyczny Paryż przejechaliśmy po 21:00, więc i ruch w stolicy Francji był zdecydowanie spokojniejszy w stosunku do godzin popołudniowych powrotów Paryżan z pracy. Nie mniej wielopoziomowe skrzyżowania, jednak nadal duży ruch i zewsząd wyskakujący motocykliści, którzy z dużą prędkością lawirując pomiędzy samochodami mieścili się w niewyobrażalnie wąskich i niebezpiecznych sytuacjach – spowodowały, że Paryż przejechałem bardziej na czuja, niż wg wskazań nawigacji.

Dodatkowo pojawiła się pierwsza obserwacja dotycząca jakości dróg: we Francji jakość i czystość (mnóstwo butelek, śmieci i części samochodowych na jezdniach) autostrad znacząco odbiega na niekorzyść w stosunku do dróg naszych, niemieckich i belgijskich… Podobnie okazało się w Hiszpanii i Portugalii, choć było nieco czyściej…

Sprawdź samochody marki Fiat na ClassicBox!

Zobacz

Po noclegu w podparyskim tanim hotelu – ruszyliśmy w dalszą drogę ku 1-szemu celowi turystycznemu tej wyprawy: Coimbrze. Nocleg wypadł w okolicznej miejscowości. Wieczór, bardzo wąskie uliczki, specyficzny, urzekający klimat portugalskiej wsi. 1 piwo po takiej podróży w lokalnym barze (ceny znacząco niższe w Poznaniu), rozmowy z lokalnymi koneserami bursztynowego napoju i do spania. Do Coimbry pojechaliśmy legendarną drogą N2 wiodącą przez całą Portugalię, o długości ~790 km. Tego dnia zwiedziliśmy jeszcze Cabo da Roca i Lizbonę.

Następne 3 dni spędziliśmy zwiedzając magiczne wybrzeże Portugalii i pomniki kultury materialnej mauretańskiej Hiszpanii (Grenada, Sewilla). Naładowani wrażeniami pięknych widoków i zabytków – udaliśmy się do Gibraltaru –enklawy Wielkiej Brytanii na „skale” południowej Hiszpanii. Mimo, że to był tydzień koronacji nowego króla, a wszędzie powiewały brytyjskie flagi i były gadżety z wizerunkiem byłej królowej i przyszłego króla – brakowało podstawowego elementu wyróżniającego angielski ruch drogowy: ruchu lewostronnego… Przejście graniczne: klasyczne UE (Hiszpania)/non-EU, ale ruch kontynentalny. Nie mniej – jeździ się bardzo trudno: niesamowicie strome i ciasne uliczki poza okolicami lotniska i Main Street, duże natężenie ruchu z pełnowymiarowymi autobusami i ciężarówkami… Ale wrażenia są niezapomniane!

Część 2. Afryka

Zwiedziwszy enklawę Wielkiej Brytanii w Hiszpanii – następnego dnia udaliśmy się do portu i wypłynęliśmy do kolejnej enklawy, tym razem Hiszpanii w Afryce/Maroko – tj. do Ceuty. Wbrew temu, o czym można przeczytać w Internecie – chętnych do przeprawy nie było wielu. Prom był nowoczesny, przestronny, prawie pusty, a za jego oknami obserwować można było bardzo romantyczny wschód słońca pomiędzy Europą i Afryką! To było niesamowicie romantyczne przeżycie! Po godzinie rejsu – opuściliśmy prom, krótko zwiedziliśmy Ceutę, bo to w miarę ciekawe miasto z twierdzą i ruszyliśmy w kierunku granicy UE w Afryce z Marokiem.

 Na granicy okazało się, że 21-no ilometrowa Cieśnina Gibraltarska to nie tylko miejsce geograficzne, lecz także granica cywilizacyjna… Przesympatyczny
jegomość stojący przy bramie ogrodzenia przejścia granicznego (jakieś 200 m przed punktem hiszpańskiej kontroli granicznej), zapytał, czy mamy laminowaną kwadratową karteczkę z jakimś napisem po hiszpańsku? Oczywiście nie posiadaliśmy takowej, bo nigdzie o takim wymogu nie pisano, no jednak to granica UE, taka sama, jak np. Polski z Białorusią… O ile po Marokańczykach (słusznie) spodziewałem się wielu pomysłowych zaskoczeń granicznych, o tyle po pogranicznikach Unii spodziewałem się uprzejmej obojętności… A tu zaskoczenie! Musieliśmy wrócić ok. 3 km w 1 stronę, aby od osób z kontenera znajdującego się na parkingu jakiegoś osiedla domków jednorodzinnych otrzymać tę że kwadratową karteczkę. Niczego nie musieliśmy mówić, tłumaczyć, wyjaśniać. Karteczkę otrzymaliśmy automatycznie! Z nią wróciliśmy na granicę, jegomościowi przekazaliśmy karteczkę i tenże przepuścił nas do punktu odprawy, gdzie tradycyjnie już dla granic EU – nie było żadnego celnika/strażnika granicznego. Służby graniczne Maroka nie zawiodły powszechnych oczekiwań! 4 kolejki aut do punktów odprawy, raczej nie przesuwające się… Po godzinie oczekiwania nadjechała nasza pora na odprawę. Niezwykle poważni i naburmuszeni pogranicznicy oglądali paszporty, skanowali je, deliberowali. Sprawdzili wszystkie bagaże, 3 x pytali o cel podróży. Gdy już wydawało się, że wszystko jest ok – kolejny niezwykle poważny funkcjonariusz kazał nam przejechać na boczny plac i przejść do 5 punktu, ale nieodprawiającego wjeżdżających do Maroka. Okazało się, że Fiat Uno w takim stanie, jaki prezentuje mój
egzemplarz – niezwykle zainteresował wszystkich tych smutnych i poważnych panów. Nagle stali bardzo przyjaźni, opowiadali, jak kiedyż jeździło takich aut u nich wiele, mieli jakieś wspomnienia z młodości/dzieciństwa. Od służbisty w 5-tym stanowisku dostałem jakiś dokument po arabski z pieczątkami. Żołnierze byli bardzo dumni z siebie i tego dokumentu. Kolejne 20 min, spędziliśmy na granicy, zamiast na zwiedzaniu. Podróż samochodem po Maroku była bardzo przyjemna. Autostrady w doskonałym stanie, ekipy sprzątające oczyszczały krawężniki, podlewały skwery i klomby. Dwujęzyczne oznaczenia ułatwiały kierowanie się w założonych kierunkach. 

Przyjemność podróży została zmącona sytuacją w Tangerze: miasto położone na stromych górkach, bardzo wąskie kręte uliczki o nachyleniu nawet 20%, duże natężeni chaotycznego ruchu. Zupełne przeciwieństwo np. Tetuanu, w którym jest m.in. pałac króla Maroka postkolonialna atmosfera. Miłym dla oka były też Mercedesy |beczki| jako taksówki i daily! Po całym dniu podróży i zwiedzania, piciu herbaty i kawy (z przerwą obsługi na wyjście wszystkich wiernych do meczetów) powróciliśmy na granicę. Okazało się, że to, co działo się przy wjeździe było skromnym preludium procedur wyjazdowych! Czekaliśmy ponad 1,5 godziny w kolejce 10 aut stojących w naszej kolejce. Do każdej kolejki bezczelnie wpychali się motorowerowcy i motocykliści, co wydłużało i tak powolne przesuwanie się. Oprócz bardzo szczegółowego sprawdzania bagażu, auta (opukiwanie progów, drzwi) , obwąchania przez psa – znowu badano dokumenty. Ponownie Uno wzbudziło zainteresowanie celników, więc nas nie sprawdzono zbyt skrupulatnie = długo. Mniej szczęścia mieli stojący obok camperowcy, którym rozkręcano cały camper, włącznie z bakiem paliwa… Tak przedłużające się procedury celne spowodowały, że spóźniliśmy się na nasz prom do Ceuty. Ale, ponieważ Ceuta to Hiszpania w Afryce – wszystko staje się możliwe. Skoro spóźniliśmy się na 1 prom – bilety są honorowane na następnym, relax! ��

Część 3. Droga na wchód. Podsumowanie.

Podróż poprzez popularny ciąg kurortów Costa del Sol do Walencji, w której ekstremalnie awangardowa architektura konweniuje z przyrodą i historią, a stamtąd do Andory – bezcłowego pirenejskiego księstewka z niesamowitą ilością centrów handlowych i kurortów narciarskich przebiegła miło i bez sensacji. Okazuje się, że bogata sieć autostrad na południu Hiszpanii, zbudowana ze środków unijnych, jest całkowicie niewykorzystywana. Stan idealny, ruch – żaden.

Te autostrady nie są płatne. Za to płatne autostrady będące faktycznie ważne komunikacyjnie – są w fatalnym stanie! Urzekła nas (ponownie) monumentalna architektura Albi w południowej Francji, miasteczka Lazurowego Wybrzeża z Saint Tropez! �� Odwiedziliśmy neo-średniowieczą twierdzę w Carcasonne i przejechaliśmy najwyższym na świecie wiaduktem Mileau.

Z istotnych z punktu widzenia tego artykułu, miejsc na trasie – wspomnieć należy Cannes – za parę dni miał zacząć się Festiwal Filmowy. W mieście praktycznie wszystko było już przygotowane, czerwony dywan przed Pałacem Filmowym– rozwinięty! Zwyczajowe espresso w „Ritz Carlton Hotel” zostało wypite! Auto zaparkowaliśmy na parkingu pod Pałacem Filmowym, tym samym parkingu, na którym za parę dni parkować będą gwiazdy filmowe! �� Następne było Monako i Casino de Monte Carlo. Monako było kolejnym księstwem, które nie należąc do UE, mieszkańcom sąsiednich państw – oferuje dostęp do możliwości trudniej/drożej dostępnych w ich krajach. W Andorze to były sklepy bezcłowe,
w Monako – hazard. I słynny rajd po ulicach. Swoim Unem przejechałem trasę Rajdu Monte Carlo – bywało trudno: ostre zakręty, strome, wąskie, doskonałej jakości uliczki! No i dwukrotny przejazd oraz zatrzymanie przy kasynie – ikonicznym punkcie Monako. Parkują tam najdroższe samochody świata, taksówki to… nowe Rolls-Royce i Mercedesy Maybachy S580e. Policjanci pilnują placu przed kasynem, jest zakaz zatrzymywania się tam, ale dla Uno zrobili wyjątek, bo trafiłem na kolejnych mundurowych z rozrzewnieniem wspominających dzieciństwo/młodość z Uno! ��

Oczywistym było, że nie sposób ominąć Mediolan – stolicę Lombardii i najbogatsze duże miasto Włoch! Zaskoczyły liczne na ulicach elektryczne Citroeny Ami, wszędzie jeżdżące tramwaje i 4 strefy ekologicznego wjazdu do miasta. My dotarliśmy do strefy B, choć nie wiem, czy nie za daleko się zapuściliśmy, bo przepisy w tym zakresie są wyjątkowo zawiłe, kto jakim autem może wjechać… Po dotarciu do bazyliki, obok której można obejrzeć „Ostatnią wieczerzę” Leonarda da Vinci (strefa B), postanowiliśmy zaparkować. Dostępne są tylko parkingi podziemne, a właściwie chyba
boksy dawnego magazynu długoterminowego wynajmu… Nawet dla Uno było ciasno, więc tym większy szacunek dla kierowców BMW X7, Audi e-tron GT itd., którzy się mieścili w te pudełka!

Jasnym było, że po spektakularnym pobycie w Monte Carlo, robiąc turystykę po drodze – pojechaliśmy nad Jezioro Como. Objeżdżając je – wjechaliśmy do legendarnej Villi d’Este. Łatwo nie było, na tydzień przed kolejnym (organizowanym od 1929 r.) legendarnym i najbardziej prestiżowym konkursem elegancji samochodów – odźwierni poinformowali, że wizytować można po uprzednim, co najmniej miesięcznym zarezerwowaniu terminu. Znowu zadziałał urok Uno, historia podróży i po krótkiej konwersacji z menedżerem – mogliśmy pojeździć i prezentować się dokładnie w tych samych miejscach, w których właśnie prezentują się ikony motoryzacji z całego świata! Ale Jezioro Como to również słynne miejscowości, m.in.: Bellagio, od której nazwę wzięło równie słynne kasyno w Las Vegas, będące też bohaterem kilku hollywoodzkich produkcji.

W planie był też przejazd Przełęczą Stelvio, ale pogoda na to nie pozwoliła… W nocy temperatury -7 o C, w
najcieplejszym momencie dnia: +3 o C i stały opad śniegu/deszczu… Następnym razem się musi udać! Zaczął się więc powrót do Polski. Uwzględniając fenomena klimatyczne – zimę w Alpach, wybraliśmy trasę przebiegającą obok Wenecji, Villach, Wiednia, by nasz skok zakończyć w okolicy Brna. Po drodze nastąpiło spotkanie z oryginalną i zasłużoną w historii czechosłowacką myślą motoryzacyjną – Tatrą T613 z chłodzonym powietrzem V8 umieszczonym w bagażniku (historia budowy Tatr w takim układzie sięga 1934 r. i Tatry 77).

Po drodze, przejechawszy 9.056 km, spaliwszy ~510 l benzyny, obserwując różne kraje, krajobrazy, architekturę – nasunęło się parę spostrzeżeń zarówno natury ogólnej, jak i motoryzacyjnej. Jadąc przez górskie tereny Pirenejów, Monako, Dolomitów – zastanawiałem się, jak dzieci codziennie dojeżdżają do szkoły z wysokogórskich wiosek, jakie umiejętności są potrzebne, aby jeździć po oblodzonych górskich drogach o nachyleniu nawet 23%? Itd. itp… Każdemu posiadaczowi sprawnego klasyka polecam takie wyprawy! Daj a niesamowitą satysfakcję z tego, że sami i ich samochód daliście radę, że przeżyć można przygodę z przeszłości, z czasów naszych rodziców! Brak klimatyzacji i wspomagania – to nie problem, bo konstrukcja starszych aut jest inna niż z współczesnych, ergo nasze klasyki naprawdę pomagają nam w podroży, a nie są kapsułami oddzielającymi od otoczenia i warunków jazdy!

Najnowszy wpis